Malta 2021

Malta nigdy nie była w centrum moich zainteresowań, nie nadaje się specjalnie na rowerowe wyprawy, upał tu panujący zniechęca a liczba turystów odstrasza. No ale jak przystało na ten covidowy, nieprzewidywalny czas tak i my niespodziewanie znaleźliśmy się na tej małej wysepce - na razie ja z Maćkiem, za chwilę dołączy Tomek i Michaś. I chociaż nieplanowana, nierowerowa, w cieniu maseczek, testów i pomiarów temperatury to jednak podróż. Słów więc o niej kilka.... Jeszcze tylko powód: realizacja programu Erasmus czyli dla mnie dopołudniowa nauka w szkole językowej Alpha w St. Paul's Bay

Mieszkamy w St Paul's Bay przy ulicy 17 L-Iskuna (apartament Blue Moon) niedaleko przystanku Fugass. 



Lokalizacja chyba trafiona, wszędzie niedaleko, jakkolwiek niedaleko to sprawa względna. Dla Maltańczyka bowiem pokonanie 500 m wymaga podróży autobusem. Autobusem, który niekoniecznie przyjeżdża punktualnie, na który trzeba machnąć ręką na przystanku w przeciwnym razie się nie zatrzyma, autobusem przeciskającym się przez małe uliczki i jeżeli tylko tego wymagają podróżujący zatrzymującym się co chwilę... Ale dzięki tej oto komunikacji i aplikacji Tallinja poruszanie się po wyspie w miarę bezproblemowe. Najdalszy zakątek znajduje się stąd o 1,5 h drogi tymże środkiem lokomocji.

Kończący się powoli pierwszy tydzień to poznawanie najbliższej okolicy, sprawdzanie jak i gdzie warto dojechać i co zobaczyć. Poszukiwanie miejsc polecanych przez moją erasmusową lektorkę Marię i próba przyzwyczajenia się do ponad 30 stopniowych upałów.


Golden Bay

Półgodzinna podróż do Golden Bay z pewnością warta zachodu - piaszczysta plaża z umiarkowaną jak na ten czas liczbą turystów. Spacer po małym półwyspie oddzielającym wspomnianą zatokę od Ghajn Tuffieha Bay pełen pięknych widoków, koniecznie musimy wrócić tu na zachód słońca no i odwiedzić wymagającą zejścia po długich schodach niezabudowaną plażę zatoki Ghajn Tuffieha. 

Golden Bay


Widok na Ghajn Tuffieha Bay



Mdina i Rabat

Podróż do Mdiny - obowiązkowa! Średniowieczna, dawna stolica Malty, otoczona murami i niedostępna dla ruchu kołowego, konnego a jakże - dorożki czekają przed główną bramą. Miasto Ciszy.  Wąskie uliczki, kolorowe drzwi i balkony, zachwycające kołatki i wtopiona w to wszystko roślinność. Dla mnie włoski klimat, ten zapamiętany z Toskanii. Warto zrobić sobie krótką przerwę w Restauracji Fontanella Tea Garden z widokiem na Maltę. Porcja ciastka nie do przejedzenia, smak nie do zapomnienia!



Widok z Fontanelli




W Rabacie tylko krótki spacerek, bo żar się z nieba leje. Koniecznie trzeba tu wrócić, żeby pospacerować po uliczkach w porównaniu z Mdiną gwarnym miasteczkiem. Po ciastkowym szaleństwie zakupione w Crystal Palace  pastizzi musiały poczekać na późną kolację, a nawet śniadanie...  Ta narodowa przekąska podobna najlepsza prosto z pieca. Na koniec lokalny Cisk, na temat jakości się nie wypowiadam, bo się nie znam, najważniejsze, że to lekkie piwo naprawdę gasi pragnienie!

Rzymska Villa - nieodwiedzona




Mellieha
Kolejna około półgodzinna przejażdżka tym razem w celu sprawdzenia czy warta zachodu, czyli czy dwustometrowy odcinek piaszczystej plaży jest tym co szukamy dla Michasia. Moim zdaniem warta, co prawda pełna dzieci, leżaków i parasoli ale piaszczysta z płytką wodą na wejście. O godzinie 18tej woda cieplutka.

Mellieha Bay

Niedaleko, można podjechać autobusem znajduje się Zatoka Rusznikarzy (Armier Bay). mała zatoczka naprzeciwko wyspy Comino, alternatywa dla Mellieha Bay.

Armier Bay


Dotarłam jeszcze do miejsca, które chyba określane jest miejscem kempingowym (wywnioskowałam po akcie rozbicia namiotu przez parę podróżnych). Na pewno jednak stwierdzić tego nie mogę. Trochę sobie pospacerowałam w pełnym słońcu aby tam dotrzeć a potem wrócić do Melliehy...  Miejsce na rozbicie namiotu z takimi oto widokami najlepsze z możliwych!




Valletta
I oto nastał dzień pierwszym w którym miłość do publicznego transportu została nadszarpnięta, a mianowicie dzień wycieczki do stolicy. Autobus po prostu nie przyjechał = godzina oczekiwania. Po Vallecie krótki spacer, niesamowite uliczki przypominające wciąż te małe włoskie miasteczka, ale do tego dochodzą intensywne kolory okiennic, drzwi, wykuszy.  Wszystko to robi niesamowite wrażenie, do klimatu znanych nam stolic daleko... 

Wkraczamy do stolicy




Swojskie klimaty

 Liczba mijanych starych drzwi, znaków historii ogromna, poniżej tylko dwoje z nich:



No i jeszcze widoki z Górnych Ogrodów Baracca, założonych w 1775 roku, położonych w najwyższym punkcie murów miejskich z jakże pięknymi widokami. Tak w ogóle to nazywanie tego ogrodami jest lekko przesadzone, z drugiej strony możliwość zobaczenia na Malcie czegoś zielonego bezcenna.


Przykład systemu nawadniającego pozwalającego na zakwitnięcie czegokolwiek




I na koniec zdjęcie rodem z San Francisco:


Z Valletty przepłynęliśmy promem do Sliemy (dobra alternatywa dla autobusu) - miejsca gdzie znajduje się najnowsze centrum handlowe The Point. Najnowsze może tak, ale na pewno nie szczególnie duże, ot trzy piętra pełne zakupowiczów. Koniec naszej wycieczki wyglądał bardzo podobnie jak początek czyli kolejne problemy komunikacyjne, autobus nie przyjechał, trzeba było zmienić przystanek i przejechać około 50 przystanków w 50 minut....(to nas już nie dziwi). A wieczorem czekały ćwierćfinały Euro 2020.


Nowy rozdział pobytu na Malcie, nadleciał Tomek z Michasiem 

W ruch poszły więc place zabaw, na zdjęciach ten znajdujący się niedaleko nas w Parku Salina.





No i tak jak wcześniej napisane, że trzeba "odwiedzić wymagającą zejścia po długich schodach niezabudowaną plażę zatoki Ghajn Tuffieha", tak i zrobione. Poniżej napisy witające plażowiczów:



no i schody:


a potem już plaża




Comino i Gozo
Na wycieczkę na Comino i Gozo wybraliśmy dzień wolny od pracy czyli Święto Apostołów Piotra i Pawła. I to był bardzo zły wybór, stanowczo dzień porażek komunikacyjno - gastronomicznych, ale po kolei. Wyjechaliśmy wcześniej, żeby zdążyć na jedną z pierwszych motorówek z Cirkewwa na Comino, gdzie znajduje się osławiona Blue Lagoon, podobno do odwiedzenia w godzinach rannych, później to tłum turystów +baaardzo ograniczona przestrzeń (dłuższy pobyt wymaga wykupienie leżaka) = średnia przyjemność. My byliśmy wcześnie, jeszcze udało się na szczęście znaleźć kawałek miejsca na przebranie się. Potem niedługie ale wystarczające z wody korzystanie, bo przecież motorówka zabiera nas na Gozo o 11.00... No właśnie nie o 11tej tylko jak się okazało o 12tej. Krzyżyk na bilecie oznaczał nie godzinę odpłynięcia, ale godzinę w której odpłynąć już nie można. To porażka numer 1 czyli godzinne oczekiwanie na skrawku lądu... No ale wcześniej było fajnie:
  


A to wszystko dla przypomnienia w pandemicznym czasie....

W drodze na Comino


Blue Lagoon w pełnej okazałości




Warto dodać, że porażka numer 1 została częściowo wynagrodzona tempem podróży z Comino na Gozo. Ponieważ byliśmy jedynymi turystami na motorówce, pan pozwolił chyba sobie na nieco inną szybkość poruszania się. No i jak już dopłynęliśmy do Mgarr na Gozo, to zapragnęliśmy zjeść narodowe danie maltańskie czyli królika (znaczy oni nie ja), tu następuje porażka numer 2, Mgarr z króliczkiem to nie ten na Gozo ale na maltańskim "lądzie"... Jako, że głodni następuje zmiana planów, jedziemy do miejscowości Nadur, gdzie znajduje się piekarnia serwująca maltańską pizzę z zimniakami i anchois, miejsce polecone! Czas zanotować porażkę numer 3, po dojechaniu na miejsce okazuje się, że z powodu święta lokal zamknięty, za chwile okaże się, że nie tylko ten... Jak świętować to świętować! Została więc pizza zjedzona można rzec na ulicy w tłumie rozweselonych turystów...




Bolesna porażka numer 4, autobus do stolicy Gozo Victorii (zwanej Rabat, nie mylić z tym na "lądzie") nie przyjeżdża, Michaś robi kupę pozostawiającą ślady gdzie tylko się da... 40sto stopniowa temperatura nie pomaga... Wracamy się więc do Mgarr zdolni zapłacić nie wiadomo jakie pieniądze za przejazd autobusem typu Hop-on, Hop-off, żeby w końcu zobaczyć Gozo! W końcu decydujemy się na taksówkę i dwa miejsca, które chcemy zobaczyć - Ta Pinu oraz wspomnianą Victorię. Ta Pinu to wznosząca się pośrodku pola bazylika, miejsce pielgrzymek maryjnych. 





W Victorii czyli stolicy Gozo uskuteczniliśmy spacer po Cytadelii oraz odwiedziliśmy Plac św. Jerzego. Nieodnotowano tłumu turystów, cisza i spokój jak w Mdinie. 





Po spacerku powrót wspomnianą taksówką do Mgarr i stamtąd już kursującym codziennie promem "Gozo Channel Line" do Cirkewwy.


Ten dzień chciał powiedzieć nam tylko jedno: musicie raz jeszcze tu przyjechać!

National Aquarium i Klify Dingli

Odwiedziny w Narodowym Akwarium obowiązkowe! Ja miałam okazję odwiedzić je dwa razy (pierwszy raz ze "szkolną wycieczką") i naprawdę za każdym razem zrobiło na mnie wrażenie. Niewielkie ale z  pięknie zaaranżowanymi akwariami oraz tunelem z rekinami i płaszczkami. 





No a dla najmłodszych dodatkowo plac zabaw w morskim stylu.




To miał być dzień króliczka czyli po wizycie w Narodowym Akwarium czas na wizytę w Mgarr. I chociaż autobus sprawdzony, co prawda z przesiadką, bo podróż oczywiście musi trwać dłużej niż jest to konieczne, to jednak musieliśmy ją sklasyfikować jako nieudaną. Pan kierowca nie wyświetlił najprawdopodobniej przystanku na którym się należało przesiąść, mam wrażenie, że sam nie do końca wiedział co i jak, więc jak się zorientowaliśmy, że to nie ten kierunek było za późno... Konieczna była elastyczna zmiana planów. Autobus udawał się do Mdiny, więc postanowiliśmy rzucić na nią oko raz jeszcze (ja z Maćkiem) i po raz pierwszy (Tomek z Michasiem), do dyspozycji tylko pół godziny bo cel to znajdujące się w pobliżu Klify Dingli (jedynie krótka podróż autobusem), klify o wysokości ponad 200 metrów. No i jak postanowiliśmy tak zrobiliśmy!




Klify Dingli





Co nas tknęło, żeby nie poczekać cierpliwie na przystanku na autobus, a potem jeszcze poszukiwać sklepiku, bo przecież jeszcze dużo czasu... Szkoda, że czas odjazdu w aplikacji nie pokrywał się z tym na rozkładzie, tym samym autobus przemknął koło nas pozostawiając nas z niewesołą wizją "spacerku" do Mdiny. W odwecie przyszedł na szczęście autobus nie wiadomo skąd, bo w rozkładach nie ujęty, natomiast na szczęście wiadomo dokąd do Mdiny!!! A stamtąd już z powrotem X3 do St.Paul's Bay.

Zachód słońca w Golden Bay

Podobno tu najlepiej podziwiać zachód słońca! I chociaż nie był tak spektakularny jak nad naszym morzem, to po późno popołudniowej kąpieli, w rytmach bębenków, nie zakłócając żadnego z meczów Euro 2020 oddaliśmy się go podziwianiu!







Dzień ostatni czyli podróż dookoła wyspy

No i zostało trochę do zwiedzania, bo i Tomek z Michasiem nie widzieli Valletty, a jeszcze port w Marsaxlokk, no i ten nieszczęsny królik... Jeden dzień uzależniony od publicznego transportu oznacza, że nasze plany wiszą na włosku... Zaczęliśmy od krótkich odwiedzin w stolicy Malty. Mieliśmy szczęście, że oczywiście niezaplanowanym autobusem ale jakimś tam kolejnym udało nam się tam dotrzeć, z powodu napływu turystów po 1.07 (zaczęły obowiązywać covidowe paszporty) wejście do autobusu limitowane. Nam się na szczęście tym razem udało!




Znany już widok z Górnych Ogrodów Baracca

Z Valletty autobusem prosto do Marsaxlokk - starej rybackiej wioski,  tym razem bez niespodzianek. Tam spacerek z widokiem na widoki jakże znane z Malty, kolorowe łodzie rybackie... No i targ, nie ten rybny przyciągający rzesze turystów, ale taki na co dzień skutkujący zakupem maltańskich likierów Ambrosia Bajtra Liguer (można zakupić w lepszej cenie na lotnisku). Degustacja prosto z lodóweczki niezapomniana, wypadało coś zakupić!  Smak opuncji i mango polecany! 







Z wioski już taksówką (aplikacja Bolt) szybko i sprawnie do Mgarr na króliczka... Króliczek nad wyraz nas nie lubi bo restauracja będąca naszym celem jednak czynna tylko w godzinach wieczornych, pomimo informacji w internetach, że w popołudniowych również. Dzielnie pomaszerowaliśmy więc za Kościół, gdzie funkcjonowała restauracja o takiej samej nazwie, niezwiązana, z Bułgarem - kierownikiem, kibicującym Włochom w towarzyszących nam wciąż Euro 2020!  I chociaż na zdjęciu miny raczej smutne, to jesteśmy po króliczku czy rybce, czy grillowanej piersi kurczaka, kto woli oraz Aperolu Spritz, więc niezależnie od min na  fotografii byliśmy zadowoleni!



Nie ma to jak stacja benzynowa obok przystanku...

Policyjne posterunki w wielu miejscach miały swój urok...

No i Coffee Ambulans, niech podniesie rękę komu w życiu niepotrzebny?

Ostatni przystanek to plaża i rzecz jasna kąpiel w Golden Bay, miłe zakończenie pobytu na Malcie....

Malcie na którą samoczynnie bym nie przyjechała, ale teraz polecam 4-7dniowy pobyt gdzieś na przełomie marca i kwietnia... Warto się pośpieszyć bo podobno narodowym ptakiem Malty jest teraz żuraw co oznacza masowe inwestycje hotelarskie, a co oznacza także, że klimat się tam zmieni... Niezmienny pozostanie pewnie problem śmieci (dla mnie niezrozumiale walających się po chodnikach) i zadowolonych z nich szczurów... W pamięci pozostaną balkony na poziomie ulic i tabliczki przed wejściem do domów czy mieszkań.

Swojska ta tabliczka...




Mój wymarzony ganek, niebieskie drzwi już mam...

Żegnamy Maltę, jeszcze tu wrócimy!

































 
































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz